O siódmej rano opuszczaliśmy Hotel Karuna w Pokharze. W plecakach i trekkingowej torbie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. To co zbędne wylądowało w worku który zostawialiśmy w hotelu. Mieliśmy do niego wrócić po trekkingu. Przy wykwaterowaniu recepcjonista spytał mnie uprzejmie, czy mamy jakieś życzenia co do usytuowania pokoju który dostaniemy gdy wrócimy po trekkingu. Pamiętając że, po tym jak dotarliśmy wczoraj do hotelu, Ola krążyła po korytarzach i weszła nawet na dach w poszukiwaniu widoku na Annapurnę, wysłałem ją do recepcji by wybrała pokój na powrót.. Masyw Annapurny na który składają się…. Annapurna I, Annapurna II, Annapurna III, Annapurna IV, Annapurna Południe i inne niższe szczyty otacza Pokharę od północy. Przy dobrej widoczności, widok jest przepiękny. Ola była bardzo konkretna jeśli chodzi o wybór pokoju.
- Piąte piętro z widokiem na Annapurnę – usłyszałem jak zdecydowanym głosem zwraca się do recepcjonisty.
- Przykro mi – odparł recepcjonista – Ale hotel ma tylko cztery piętra – dodał.
Soraj – nasz porter i guide był punktualny co okazało się później regułą. Poznaliśmy go jeszcze przedwczoraj w Kathmandu. Na pierwszy rzut oka trudno było uwierzyć że, taki młody drobny chłopak może nosić 25kg przez nawet dwa tygodnie. Trekkingowa torba którą oddawaliśmy jemu nie ważyła tyle… Moooże około 15 kg. Nasze plecaki mogły ważyć dzięki temu między 5-8 kg. Wyjazd do Nepalu i pomysł trekkingu były spontaniczne. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej do głowy mi nie przyszło że, teraz będę stać u stóp Himalajów. Z kondycją byłem na bakier. Nie trenowałem ostatnio, nie czułem się przygotowany do wysiłku który nas czekał. Ola w tej sytuacji była na drugim biegunie. Od kilku lat biega, ćwiczy codziennie. Zaliczała maratony i nie tylko. Niedawno ukończyła „Bieg Rzeźnika” 84 km w górach a teraz szykuje się do…. Ja niby też mam się czym pochwalić bo zaliczyłem „Harpagana” czyli ekstremalny bieg na orientację – 100km/24h ale..to było 15 lat temu. Dlatego z mojej perspektywy, pomysł aby wynająć portera wydawał się bardzo dobrym pomysłem.
Po dwugodzinnej jeździe taksówką znaleźliśmy się w Nayapul. Tu zaczynał się nasz trekking. Ruszyliśmy przez wieś, idąc pomiędzy domami i sklepami z turystycznym wyposażeniem. Jest słoneczny poranek. Wioska tętni porannym życiem…. Ktoś myje zęby… Ktoś rąbie drewno… Matka ubiera córkę w mundurek szkolny… Mijamy dzieci idące do szkoły…. Staruszka doi kozę … Przystaję aby sfotografować małe, białe kózki za płotem….
Pierwszy postój mamy przy punkcie kontrolnym. Trekking wymaga oficjalnego pozwolenia i stosownej opłaty. Soraj okazuje nasze „permity” i możemy iść dalej. Droga niezbyt stromo pnie się w górę. Czasami mijają nas samochody czy motocykle. Mijamy ludzi… Starą kobietę niosącą tobół trawy… Mijamy wędrowców takich jak my, wracających z trekkingu. Droga staje się ścieżką a gdy przechodzimy przez wioski staje się …chodnikiem. Gdy idziemy przez wioski, ścieżka wyłożona jest kamiennymi płytami. Zaczęły się też schody. Dosłownie i w przenośni. Ścieżka jest coraz bardziej stroma stąd coraz więcej odcinków z kamiennymi schodami po których trudniej się idzie niż po gruntowej ścieżce. Im stopnie wyższe tym trudniej się chodzi bo więcej kosztuje to wysiłku. Lata temu już miałem już okazję zakosztować trekkingu w Himalajach i pamiętam dobre rady jednego z nepalskich tragarzy który „uczył manie chodzić”. Trzeba iść powoli, nie śpieszyć się, ostrożnie stawiać małe kroki. Jeśli podnosić nogę to jak najniżej tak by cały ciężar ciała obciążał ją jak najkrócej. Piękne widoki wokół nas ale spora część wędrówki to patrzenie pod nogi. Szczególnie na stromych podejściach, tak gdzie kamienne schody są nierówne, trzeba iść ostrożnie…. Ostrożnie stawiać stopy tam gdzie bezpiecznie i wygodnie. Ale w końcu dociera się do miejsca gdzie już można podnieść wzrok i …zachwycić się tym co wokół nas. Nagie, ośnieżone szczyty najwyższych partii Himalajów nie zawsze są w zasięgu wzroku ale gdy są… zwalają z nóg. Człowiek czuje się taki mały i taki… pokorny spoglądając w górę.
Idziemy z małymi postojami które wyznacza Soraj. Czasami zatrzymujemy się na dłużej aby wypić herbatę. Jesteśmy pomiędzy 1000 a 2000 m.n.p.m. i mijamy wiele wsi gdzie można odpocząć, zanocować , kupić coś do zjedzenia czy picia.
Idziemy cały czas pod górę. Nayapul z którego wyszliśmy o 9-tej rano znajduje się na wysokości 1045 m.n.p.m. Około 14-tej zbliżamy się do Ulleri gdzie mamy zanocować i wtedy zaczyna padać. Jesteśmy na to przygotowani. My w pelerynach i pod parasolami a Soraj … w wielkim worku foliowym, idziemy dalej. Idzie mi się coraz trudniej. Niby wiem ze już niedaleko. Jeszcze kilkanaście minut i będę u celu ale jest trudniej przez deszcz. Aby wykrzesać z siebie dodatkowe moce zaczynam…. Śpiewać. Nie wiem sad mi się to wzięło. Jeszcze większe zdziwienie budzi repertuar który przychodzi mi do głowy. Najpierw „Rota”… „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród„… Później już bardziej adekwatnie do sytuacji, przewijał się wątek „chodzenia” : „Iść ciągle iść… W stronę słońca…” albo… „Do zakochania jeden krok…jeden jedyny krok. Nic więcej…” Przy „Czterech pancernych..” dotarłem do celu. „Prastuti Guesthouse” tu nocujemy.
Za nami 5.5 godziny marszu i 1000 metrów różnicy wysokości.