Kolejne dni…kolejne podejścia i zejścia…. Poon Hill leży na wysokości 3200 m n.p.m. Wydawać by się mogło że, do Annapurna Base Camp leżącego 4130 m n.p.m. jest już blisko. Niestety, to błędne założenie. Przez kolejne dni schodziliśmy raczej w dół, przez Tadapani, Gurjung, Chhomrong. Do wiszącego mostu nad rzeką Chhomrong Khola zeszliśmy na około 1880 m n.p.m. a później trzeba było dalej mozolnie odbudowywać wysokość – Sinuwa 2340 m n.p.m. , Dovan 2503 m n.p.m. , Himalaya 2847 m n.p.m. , Deurali 3132 m n.p.m. i w końcu Machapuchare Base Camp czyli MBC na wysokości 3700 m n.p.m.
Dzień zaczynaliśmy wcześnie. Śniadanie o 6:00-6:30 i wyjście około 7:00-7:30 i kilka godzin marszu aby zdążyć przed południowym deszczem. Maj to końcówka wiosennego sezonu trekkingowego. Co raz częściej pada na szczęście pada dość regularnie. Do około 13:00 można iść w słońcu. Później to już deszczowa loteria. Tylko dwa razy zmokliśmy, pierwszego dnia i dochodząc do MBC. Później, dzięki wczesnemu wstawaniu, udawało się dotrzeć na kolejny nocleg nim się rozpadało.
Szlaki którymi wędrowaliśmy, służą nie tylko turystom. Ścieżki w niżej położonych partiach Himalajów to po prostu którymi Nepalczycy przemieszczają się z wioski do wioski, nosząc towary i zaopatrzenie. Do Sinuwa można spotkać ośle i mule karawany z towarami. Później zaczyna się obszar religijnie chroniony i zwierząt już powyżej Sinuwa nie uświadczysz. Nawet ciężkie 40-50 kg drewniane belki o długości 4-5 m nosili tragarze.
Osioł czy muł to zwierzę bardzo wytrzymałe i silne, zdolne nosić ciężkie towary. Są wiec bardzo pożyteczne ale dla wędrujących himalajskimi szlakami…mogą być niebezpieczne. To dlatego że, osioł nie przejmuje się za bardzo tym co mu stoi na drodze. Jeśli turysta nieopatrznie stanie na ścieżce od strony skarpy opadającej, osioł nie ominie wędrowca ale tylko na tyle by się z nim nie zderzyć, jednak niesiony przez osła bagaż – np.. butle z gazem czy inne worki niesione przez zwierzaka walną jak taran w nieostrożnego turystę a on spadnie w przepaść. Taka historia zdarzyła się na moich oczach , na szczęście bez nieszczęśliwego zakończenia.
Wioski po drodze oferowały możliwość noclegu w bardzo prostych warunkach. Mały ciasny pokój z łóżkami, czasami z łazienką prywatna ale tylko w niższych partiach trasy. Wyżej, już tylko wspólna łazienka w której nie zawsze można było liczyć na ciepłą wodę pod prysznicem. Czasami trzeba się było zadowolić kubłem podgrzanej wody.
Dzień układał się według prostego schematu… Pobudka, toaleta, śniadanie, marsz, toaleta, pranie, lunch, drzemka, jakieś.. zajęcia towarzyskie w jadalni z poznanymi ludźmi, kolacja i spać. I tak dzień po dniu…
Odcinek pomiędzy Dovan a MBC zapowiadał się jako trudny. Do przejścia 8.5 km i 1200 m różnicy wysokości. Czy to dużo? Wśród zajęć jakimi się param jest też praca jako przewodnik w Zabytkowej Kopalni Węgla Kamiennego „Guido”. Zwiedza się miedzy innymi Poziom 320 czyli trzeba zjechać „szolą” – prawdziwą górnicza windą, 320 metrów pod ziemię. Zjazd z prędkością 4 m/s zajmuje to mniej więcej minutę. Wiele razy zastanawiałem się , ile czasu zajęłoby mi wyjście z poziomu 320 na powierzchnię drabinami. Między Dovan a MBC wspiąłem się „3 szyby Guido” i zajęło mi to 6 godzin. Ostatnią godzinę w ulewnym deszczu i pod padającym gradem. Było coraz zimniej. W MBC mokre bo przepocone a później wyprane t-shirty już nie wysychały. Chłód był przenikliwy i kąpiel w temperaturze kilku stopni była wyzwaniem. Wysoka wilgotność powietrza zwłaszcza po ostatniej ulewie powodowała że, łóżko z kołdrą i śpiworem było najprzyjemniejszym miejscem do spędzania wolnego czasu. Zresztą, tego dnia trzeba było wcześnie pójść spać bo wyjście do Annapurna Base Camp zaplanowane było na 4 rano.