Iran, Turcja 2001r. – Relacja

Tekst : Jacek Strojny

Wstęp

Ten wyjazd jeszcze się nie rozpoczął a już był szczególny. 10 października 2001r. żegnałem się z rodzicami na lotnisku w krakowskich Balicach. Łzy w oczach mamy  nie ułatwiał rozstania. Prawie dokładnie miesiąc wcześniej w wieże World Trade Center w Nowym Jorku wbiły się dwa jumbo jety pilotowane przez islamskich fanatyków a ja zamierzałem spędzić wakacje w Iranie – kraju uważanym za śmiertelnego wroga USA, posądzanego o wspieranie terroryzmu. Ostatnie tygodnie były dla mnie bardzo trudne. Tragedia w Nowym Jorku wywołała szok i przerażenie. Krewni i znajomi odwodzili mnie od, w ich przekonaniu, szalonego pomysłu wyjazdu do Iranu. Mimo że,  przygotowywałem się do wyjazdu od wielu miesięcy i wiedziałem czego mogę się spodziewać w Iranie, presja otoczenia zachwiała moim przekonaniem o słuszności tego co robię. Wsiadając na pokład samolotu zastanawiałem się co mnie czeka. Oto listy które przysłałem z podróży. 

12.10.2001r.  – Istambuł po raz drugi

Miło było znowu zobaczyć przepiękny Istambuł. Trzynaście lat temu, przyjechałem po raz pierwszy do niezwykłego miasta nad Bosforem. Do końca życia nie zapomnę pierwszego, ciepłego wieczoru spędzonego w ogrodach pomiędzy Meczetem Błękitnym a bazyliką Haya Sophia. Zbyt biedny by nocować w hotelu, noclegu szukałem na dworcu a głównym daniem każdego dnia był Doner Kebab, czyli bułka z mięsem z kurczaka. Meczety i muzea oglądałem z zewnątrz, z zazdrością spoglądając na zasobnych turystów z zachodniej Europy. Dziś mogłem zobaczyć wnętrza bazyliki Haya Sophia, Meczet Błękitny i Pałac Tokapi. Nasz hotel nie ma pięciu gwiazdek, ale czyste pokoje i taras z widokiem na Bosfor. Istambuł jest niezwykle malowniczy, szczególnie w nocy. Wszystkie zabytkowe budowle są oświetlone, wieże minaretów widoczne z daleka. Na kolację – Dana Kebab – niezwykle ostry, ale tez piwo jest bardzo dobre wiec ugasiliśmy ogień w ustach. Wieczorem spacer aż do mostu nad Zatoką Złoty Róg. Ze wzruszeniem chodziłem po dworcu kolejowym, na którym kiedyś spałem jak bezdomny. Cóż, czasy się zmieniają. 

Rano jedziemy do Teheranu. Dotarły do nas aktualne informacje o sytuacji w kraju. Mam nadzieje że gdy wrócimy, przekonamy niedowiarków iż nie jest tam tak strasznie. 

15.10.2001r. – Teraz Iran

Podroż trwała 48 godzin. Poznani w autokarze Irańczycy są niezwykle mili i serdeczni. Jesteśmy zaskoczeni tym jak się bawią. Były tańce w autobusie i piliśmy z nimi piwo, wino i szampana. Im bardziej zbliżaliśmy się do granicy z Iranem tym bardziej Turcja stawała się bezludna i szara. Niewiele kobiet na ulicach, większość w czadorach i rusari. Granica. Odprawa trwała 6 godzin! Była bardzo skrupulatna, choć nie dla nas – obcokrajowców. Nasze plecaki, zapakowane w wojskowe worki, zamykane łańcuchem, wzbudziły duże zainteresowanie. Włożenie plecaka do takiego wora to nie tylko prosty i skuteczny sposób na zabezpieczenie się przez złodziejami. Łatwiej wyprać worek niż plecak. Dla irańskich urzędników granicznych była to zupełna nowość. Gdy jednak zobaczyli w środku plecaki z uśmiechem na ustach machnęli ręką, wbili w paszport odpowiednią pieczątkę i życząc udanego pobytu, przepuścili przez granice. Nasi Irańczycy współpasażerowie cały swój bagaż nosili do kontroli, która była bardzo dokładna. Potem dowiedziałem się ze to wszystko „pic na wodę i fotomontaż”. Przemyt jest, tylko trzeba przekazać towar i pieniądze na łapówkę kierowcy a on załatwia „sprawę” z celnikami. Przywieźć można towar za 80$ w ciągu roku, Irańczycy oczywiście przywożą znacznie więcej. 

Do Teheranu przyjechaliśmy pod wieczór i niewiele mogliśmy zobaczyć. Szukaliśmy kafejki internetowej ale nie było to proste. Taksówkarz jeździł po całym mieście w końcu ją znalazł, ale była zamknięta. Ruch tutaj jest niewiarygodny. Kierowcy przeciskają się jak mogą, klaksony, harmider straszny. Stare i nowe samochody, choć raczej miejscowe „Pajkany”, poobijane są nieprzeciętnie. Zasady ruchu są proste. Sprowadzają się do stwierdzenia: „jedź tak… abyś dojechał”. 

Ludzie są nadzwyczaj życzliwi, a wyobrażenia o czekających tu na nas fundamentalistach z nożami w zębach można włożyć miedzy głupie bajki. Eshfahan. Dziś w Iranie święto. Wszystkie muzea w Teheranie zamknięte. Zdecydowaliśmy się, więc jechać do Eshfahanu i spędzić kolejne godziny w autobusie. Wieczorny spacer dostarczył niezwykłych wrażeń. Co chwilę ktoś nas zaczepiał, pozdrawiał, chciał porozmawiać. Spacerując bulwarem, wzdłuż rzeki zauważyłem, że przed nami przechadza się rodzina z trojgiem dzieci. Dziewczynka w wieku lat około.. 10 sprawiała wrażenie jak gdyby chciała do nas podejść. Odwracała się, spoglądała na nas, później znów zwracała się do matki… i znów na nas spoglądała. Spodziewałem się, że chce z nami porozmawiać… spytać skąd przyjechaliśmy. Rodzice zachęcali ją i w końcu dziewczynka ruszyła w naszą stronę. Podeszła do Małgosi i wręczyła jej czerwona różę. Ten piękny gest był tak niezwykły, że spoglądaliśmy na siebie nie wiedząc, co powiedzieć. W czasie spaceru jeden z Irańczyków, który nas zaczepił powiedział ze wczoraj spotkał Polaka, który pojechał dziś do Shiraz. Co tu dużo mówić, nigdzie na świecie nie spotkałem tak miłych i życzliwych ludzi. Pomyślałem, że jeśli nam się coś tu przytrafi złego to na pewno nie zmienię zdania.

16.10.2001r. – Tu radio Esfahan

Esfahan to przepiękne zabytkowe miasto. Jest niczym nasz Kraków. Rzekę Zayande spinają zabytkowe mosty przerzucone przez jej nurt. Między filarami jednego z mostów jest herbaciarnia. Pomiędzy stolikami płynie woda. Teraz to tylko teoria, bo w Iranie latao jest tak gorące iż w rzece nie ma wody i można przejść suchą stopą na drugi brzeg. Architektura starego Esfahanu jest niezwykła. Szczególnie meczety z kolorowymi mozaikami przykuwają uwagę i robią wrażenie. Warto było pojechać do dzielnicy ormiańskiej, aby zobaczyć katedrę Vank. Mieszanka stylów bizantyjskiego, islamskiego i ormiańskiego zachwyciła nas misterią mozajek i barwami. Jak pisałem wcześniej ludzie są przemili i wciąż spotykamy się z zaskakującymi objawami sympatii. Wczoraj pewien właściciel sklepu z dywanami zaprosił nas na wieczór i z jego znajomymi bawiliśmy się świetnie popijając szmuglowana whisky, a rozmawialiśmy po rosyjsku!! Dziewczyny dały czadu aż dostały rumieńców. Ja ze swej strony nie mogę wyjść z podziwu nad uroda persjanek. Co krok widzę jakąś piękność. Mimo że „rusari” powinno zasłaniać wszystko oprócz twarzy, to jednak odpowiedni jego odpowiednie skrojenie i założenie podkreśla kształty ciała. Wczoraj trzy studentki z Uniwersytetu w Esfahanie przeprowadziły z nami kolejny wywiad, dla uczelnianej gazety. 

22.10.2001r. – Za nami Yazd

Za nami pierwszy dzień w Yazad, chyba najbardziej udany i ciekawy dzień w czasie pobytu Iranie. Yazd zadziwił nas swoją architekturą. Szczególnie stare miasto, wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO, jest miejscem niezwykłym i zachwycającym. Przypomnijcie sobie zamki i miasta z piasku, które budowaliście na plażach, tak właśnie wygląda stary Yazd. Gliniane domy, wąskie uliczki spięte łukami, niespotykane nigdzie na świecie wieże – wiatrołapy. Yazd jest miastem wybudowanym na pustyni. W niektórych dniach temperatura dochodzi do prawie 50 stopni. Już kilkaset lat temu mieszkańcy stworzyli niezwykły system nawodnienia miasta oraz wentylacji i chłodzenia domów. Woda doprowadzana podziemnymi kanałami z pobliskich gór a wieże wiatrołapy chwytały każdy podmuch i wprowadzały świeży powiew do domostw. Wszystkiego tego dowiedzieliśmy się w Muzeum Wody oraz od naszego przewodnika, młodego studenta o imieniu Mohaseim. Zabrał nas do Wieży Ciszy, miejsca gdzie odbywały się ceremonie pogrzebowe Zoroastrian, czcicieli ognia. Mohasein zabrał nas również do warsztatu swego ojca. W jego rodzinie od pokoleń mężczyźni zajmowali się farbowaniem przędzy. Warsztat, który widzieliśmy, ma przeszło 100 lat. Później gościł nas w swoim domu. Poznaliśmy jego mamę i siostry a także dwóch młodszych braci bliźniaków. Wczoraj był ważny dzień dla Iranu. Reprezentacja narodowa grała mecz eliminacyjny do mistrzostw świata z Bahrajnem. Miało być wielkie święto z szaleństwem na ulicach itd. Niestety przegrali 1:3 i z szaleństwa nici. Kerman Przyjechaliśmy rano pociągiem do Kermanu. Wciąż spotykamy się z nieustającą sympatia Irańczyków. Wczoraj wieczorem w drodze do hotelu, która trwała 28 min, liczyłem ile razy słyszeliśmy „Hello, how are You?” Odpowiedz brzmi: 15 razy, czyli co 2 minuty. Trzeba zaznaczyć ze wcale nie czuję się nagabywany, tak jak to miało miejsce np. w Indiach. 

26.10.2001r. – Teraz na pustyni

Za nami bardzo udane cztery kolejne dni. Treking był wspaniały tylko trochę krótki. Aż trudno było mi uwierzyć ze w tych nagich i suchych górach, które wielokroć widzieliśmy z okien autobusu, może być jakieś życie. Nasz przewodnik Ali, zaprowadził nas do doliny, która wiła się przez kilkadziesiąt kilometrów. Doliną płyną potok i dlatego zieleń była dosyć bujna. W Iranie, jak i w Polsce, jest jesień. Patrząc na kolorowe opadające liście wspominaliśmy złota polska jesień. Góry są w Iranie wspaniale. I są kolorowe. I żółte i zielone i czerwone i czarne. Gdzie spojrzysz feria barw. Następny dzień to wycieczka do Bam, starej cytadeli na pustyni. Mieliśmy wrażenie ze przenieśliśmy się do krainy tysiąca i jednej nocy. Tutaj wszystko zbudowane jest z gliny. Małe domki tworzące miasto i twierdza na wzgórzu. Część już odnowiono a część wciąż w ruinie. Po prostu bajka. Mahane to wioska leżąca ok.200 km, od Kermanu. Wioska jest niezwykła. Nie ma tutaj wybudowanych domków, są domostwa wykute w piaskowej skale. Wciąż żyją tu ludzie, chociaż widzieliśmy ich niewielu. Mieszkańcy to koczownicy, którzy całe lato wędrują a jedynie zimę spędzają w wiosce. Młodych tu niewielu. Jutro lecimy do Tabriz. Tu już blisko granicy z Turcja. Za dwa, trzy dni wyjedziemy z Iranu i wciąż mamy niedosyt, bo wiemy jak wiele ciekawych miejsc, których nie widzieliśmy, zostawimy za sobą. Pozdrowienia. Jacek, Bogusia, Małgosia.

29.10.2001r. – Jest piwo=jest dobrze czyli wróciliśmy do Turcji

Skoro świt wyruszyliśmy z Tabriz w kierunku granicy tureckiej. Podróż przebiegała szybko i sprawnie. Zaliczyliśmy sześć przesiadek w taksówkach i minibusie a przez jezioro Orumye przeprawiliśmy się promem. jezioro jest największym w Iranie i jest słone. Brzegi pokrywa gruba warstwa soli. Granicę przekroczyliśmy w ciągu jednej godziny. Po irańskiej stronie bez kolejki i bez sprawdzania bagażu, odprawa trwała raptem 1 godzinę. Jesteśmy wiec w Turcji. Bogusia i Małgosia zrzuciły chusty a ja pije piwo. Za nami dwa tygodnie w niezwykłym kraju. Rok temu, zanim zainteresowałem się Iranem, moje wyobrażenia o nim mogą się zawierać w jednym zdaniu – „kraj terrorystów i fanatyków islamu”. Po przeczytaniu wielu relacji napisanych przez ludzi, którzy byli w Iranie, zrozumiałem ze moje wyobrażenia były fałszywe. Jednak własne wrażenia i doświadczenia z kontaktów z Irańczykami są tak pozytywne ze aż sam czuje się zaskoczony. Irańczycy często pytali mnie, dlaczego ludzie w Europie uważają ich za terrorystów. Odpowiedz jest dość prosta. W mediach, w telewizji, w radiu, słuchamy relacji z tego, co ma do powiedzenia rząd Iranu a nie zwykli Irańczycy. Nie spotkałem tu nikogo, kto popierałby rząd. Od niewykształconego chłopa po „biznesmena” wszyscy są przeciwko rządowi. Nawet w Polsce w czasach schyłku „komuny” rząd nie miął tak niskiego poparcia. Rozdźwięk pomiędzy sympatiami i antypatiami rządu a społeczeństwa jest bardzo wyraźny. „Ameryka jest wrogiem rządu” – usłyszałem kiedyś. To bardzo ważne rozróżnienie. Pytałem Irańczyków, co zrobić, aby zmienić rząd. Odpowiedzi były skrajne. Ktoś powiedział ze, „gdy Ameryka skończy z Afganistanem powinna zając się Iranem”. Ktoś inny powiedział ze „ewolucja jest lepsza niż rewolucja”. Ja osobiście czekam na barażowe mecze eliminacji mistrzostw świata w piłce nożnej, pomiędzy Iranem i Irlandia. Wróble ćwierkają ze, jeśli Iran awansuje – to na ulice wylegnie cały Iran i przy okazji obalony zostanie rząd a do kraju wróci syn szacha Rezy Pahlaviego i obejmie władze. Nie wiem jak wy, ale ja będę kibicować Iranowi. Pozdrowienia. Jacek, Bogusia, Małgosia. 

04.11.2001r. – Leje

Wczoraj dotarliśmy nad Morze Śródziemne. Nie wiem jak dziewczyny, ale ja liczyłem ze po Iranie, odreaguję sobie na plaży i nacieszę oczy widokami atrakcyjnych Turczynek. Niestety|!!! Leje od rana jak z cebra i z golizny nici. Siedzimy w pensjonacie i popijamy kawkę. Miały być trzy dni laby, ale chyba zbierzemy się i pojedziemy dalej. Wcześniej zachwyciła nas góra Nemrut z fantastycznymi posągami starożytnych bóstw i Kapadocja z niezwykłym krajobrazem jak z księżyca. Taksówkarz, który wiózł nas na Nemrut tak się zachwycił jak mu dziewczyny śpiewały w samochodzie ze aż nas zaprosił na kolacje do domu (a może wołał zająć ich usta czymś innym niż śpiewanie?). Jedzonko było pycha-pycha a przepis na kartofle po turecku zabraliśmy ze sobą. Dziś chcemy pójść zobaczyć Ognie Chimery, ale tak leje ze chyba zgasły. Taki dziś właśnie dzień ze najważniejsze wydarzenie to dziura w mojej skarpetce. Szkoda gadać z tą pogoda. Idę na piwo. Pozdrowienia. Jcek, Bogusia, Małgosia. 

08.11.2004r. – Ostatni raz…

Do Pamukale dotarliśmy późno. Wieczorny spacer na słynne wapienne tarasy raczej rozczarował. Mimo tego zdecydowaliśmy się zostać i jak się później okazało – warto było. Następnego dnia tarasy wyglądały o wiele lepiej a zachód słońca był po prostu wspaniały. Hitem dnia była jedna kąpiel w gorących źródłach! Wyobraźcie sobie kamienny nieregularny w kształtach basen, w którym pełno starożytnych marmurowych kolumn i bloków. Wszystko porośnięte zielenią i kwiatami. Super! Przez prawie godzinę sami pławiliśmy się w wodzie, ale potem przybyły dwa autokary Rosjan. Najpierw do wody wkroczyły Rosjanki wagi super ciężkiej (> 100kg) i poziom wody od razu się podniósł. Później do wody weszły Rosjanki wagi koguciej (a raczej „kurczaczej”) i podniosła się temperatura wody!! Oj było, na czym oko zawiesić! Wieczorem poznaliśmy w hotelu młoda holenderkę. Zrobiła na niej wrażenie wiadomość że byliśmy w Iranie. Usiłowałem ją namówić na podroż Persji. Ona podróżuje bez ograniczeń czasowych. Tylko pozazdrościć! 

Od przedwczoraj, na skutek moich knowań i manipulacji, nie jestem już Pilotem (HURA!). Teraz pilotem jest Bogusia i ma nas doprowadzić do domu. Obiecałem jej że, jeśli na lotnisku będzie usiłowała nas wsadzić do samolotu lecącego do Rzymu to jej zwrócę uwagę. Było to perfidne kłamstwo z mojej strony, bo nie chce mi się wracać do pracy a poza tym – nigdy nie byłem w Rzymie. Niestety Bogusia radzi obie dobrze i wrócimy zgodnie z planem, czyli jutro. Pozdrawiam ostatni raz. Jacek. Bogusia. Małgosia.

 Jacek Strojny październik/listopad 2001r.