Tekst : Jacek Strojny
Wstęp
Wiele razy pytano mnie, dlaczego ponownie pojechałem do Iranu, dlaczego zdecydowałem się na samotną podróż. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej, moje wakacyjne plany wiązały się z wyprawą do Chin. Epidemia Sas w południowo – wschodniej Azji przekreśliła plany wyjazdu do Państwa Środka. Mimo że od pierwszej podróży do Iranu minęło już dwa lata, wspomnienia były wciąż żywe. Pamiętałem moje deklaracje, po powrocie, iż wrócę tam na pewno. Tamta wyprawa była szczególna ze względu na swój czas (zamachy na WTC w Nowym Jorku) a przede wszystkim ze względu na ludzi których tam spotkałem. “Iran to ludzie” – napisał Marcin Meller w artykule w którym wspominał pobyt w Persji. Podróżując po Iranie, zawsze czułem się jak ktoś wyjątkowy. Zainteresowanie i sympatia okazywana cudzoziemcom, przez Irańczyków, jest niezwykła. Nigdzie na świecie nie czułem się tak dobrze i bezpiecznie jak tam. Oto kilka listów wysłanych z tej podróży.
14.03.2003r. – Najpierw Tehran
Podróż była długa i męcząca. Od 5-tej rano do 3-ciej nad ranem. Lot samolotem Tu154 z Warszawy, nie przyniósł spodziewanych emocji. Skrzydła nie złamały się a silniki pozostały na swoim miejscu. Przez osiem godzin postoju w Moskwie zdążyłem przejście terminal nr 2 lotniska Szeremietiewo, chyba ze sto razy. Na lotnisku w Teheranie odprawa trwała raptem 40 min od wyjścia z samolotu do opuszczenia dworca. Szybko sprawnie i bez żadnych komplikacji.
Przed budynkiem lotniska tłum ludzi oczekujących na krewnych, znajomych… Rozglądałem się za Samin, ale nigdzie jej nie było. No cóż, może zapomniała, może pomyliła terminy… Zaraz znalazł się jakiś chętny do pomocy taksówkarz i pojechałem do centrum. Poszukiwania hotelu były jednymi z większych niewypałów w moich podróżach. Nierozgarnięty taksówkarz woził mnie po całym mieście w poszukiwaniu taniego hotelu, lecz jego „tani” hotel nie był „moim „tanim” hotelem. No cóż , to był w końcu 13 i do tego piątek. Czego się spodziewać. Gdy w końcu wylądowałem jakimś łóżku marzyłem tylko by zasnąć. Telefon do Samin tylko mnie przygnębił. Była na lotnisku wraz z mama od pierwszej w nocy do piątej rano. Widziały mnie nawet na ekranie telewizji przemysłowej, ale nie mogły mnie znaleźć. Teraz jestem już u nich w domu. Poznałem jej siostry Yegane i Rokhsare a także dziadka. Jestem gościem, co w islamskiej tradycji znaczy bardzo wiele. Momentami czuje się jak król 🙂 Wieczorem pojechaliśmy do herbaciarni. Herbaciarnia znajduje się wysoko w górach w pobliżu Teheranu. Przy świetle księżyca w pełni i w takich „okolicznościach przyrody”, herbata smakuje szczególnie 😉 Myślę ze zostanę kilka dni w Teheranie. Plany na przyszłość SA dość ogólne. Pozdrawiam was Wszystkich. Jacek
20.06.2003r. – Sporty extremalne w Iranie…
Najpopularniejszy sport extremalny w Iranie to przechodzenie przez ulice. Wbrew pozorom to dla mnie bardziej niebezpieczne niż skoki na Bungi. W myśl zasady „pieszy twój wróg” irańscy kierowcy szaleją na ulicach. Jeśli taki jeden ma do dyspozycji ulice szerokości 20 m i jednego pieszego na tej ulicy to i tak samochód będzie jechać właśnie tam gdzie idzie pieszy. Przechodzenie przez ulice w Iranie to igranie ze śmiercią. Najgorzej jest na środku bo trzeba patrzeć i w prawo i w lewo. Jazda samochodem to tez sport extremalny. Wymaga wiele samozaparcia by zachować spokój, gdy twój kierowca przy prędkości ok. 120 km/h puszcza kierownice i zaczyna zapalać papierosa (jadąc lewym pasem !).
Podróżowanie w Iranie, w kraju gdzie szczególnie na prowincji niewiele osób mówi po angielsku, jest jak skok w nurt rzeki. Nigdy nie wiesz gdzie cię wyrzuci na brzeg. Pół biedy, gdy startujesz z dużego miasta do innego dużego miasta, z dużego dworca, wtedy na pewno trafi się ktoś mówiący po angielsku. Ledwo jesteś na dworcu już naganiacze nagabują cię wykrzykując nazwy miejscowości, do których odprawiane są akurat autobusy. Gdy czeka cię przesiadka, lub twoje miasto jest niezbyt duże – masz kłopoty. Na początku myślałem – przesiadka – zwykła rzecz. Ale zamiast z dworca na inny dworzec (zakładałem że tam będzie przesiadka) trafiałem na jakieś skrzyżowanie w szczerym polu i co dalej….? Autostop! Przecież to znam! Zatrzymuje się samochód. Wykrzykuję nazwę miejscowości, do której chce jechać… Jeśli kierowca powiedział coś zdawkowo lub kiwnął tylko głową to jest dobrze. Jedzie tam gdzie i ja chcę jechać. Jeśli odpowiedź na moje pytanie opatrzona jest długim komentarzem lub gestykulacją… to znaczy że masz kłopoty! Może łapiesz stopa w niewłaściwym kierunku… a może jesteś kilkaset kilometrów od miejsca w którym myślisz że jesteś.
Za mną Zanjan i Ruiny pałacu sułtanów w Sultanieh. „Tron Sulejmana” – swego czasu najważniejsze miejsce kultu wyznawców zoroastranizmu. Dotarłem do ormiańskiego Kościoła Św. Tadeusza tuz przy granicy z Turcja, zwanego też „Czarnym Kościołem”. Mimo że, niespodziewanie, wizyta w tym kościele okazała się dużo bardziej kosztowna niż się spodziewałem to jednak warto było.
Dziś rano zjawiłem się w Rasht nad Morzem Kaspijskim. Wiele obiecywałem sobie po wycieczce po Lagunie Azali. Przewodnik zapowiadał ciekawą roślinność, zwierzynę i ptactwo wodne. Wycieczka łódką jako żywo przypominała mi opowieść moich znajomych – Agnieszki i Gabriela – z wyprawy do Indii. W jednym z tamtejszych rezerwatów przyrody, po długim skradaniu przez zarośla, rozpromieniony przewodnik w końcu wskazał coś dłonią i rzekł…”Bocian”. Podsumowując mój wypad na Lagunę Azali, donoszę więc że, zobaczyłem:
– trzcinę wodną, zieloną – hektaaaary!
– wodę, zieloną – heeeektolitry!
– żaby, zielone – sztuk 2
– ryby, czarne – sztuk chyba 12 (wymiary ok. 1cm / 2mm) czyli raczej rybki niż ryby
– łabędzie, białe ale brudne – sztuk 5 (w klatce)
Pozdrawiam gorąco. Jacek
22.06.2003r. – Irańskie historyjki….
Podróżując po Iranie posiłkuję się przewodnikami. Angielski jak i irański zachwalają wszystko, co opisują. Miejsca, które chce zobaczyć wybieram na podstawie opisu, ale w gruncie rzeczy to loteria. Bywam zachwycony, bywam i zdegustowany. Jednak, gdziekolwiek bym nie pojechał, każdy wypad, każda podroż dalsza lub bliższa to szansa na jakąś ciekawa historie. Po powrocie do Rasht, z nieudanego wypadu na Lagune Anzali, rozglądałem się za kawiarnia internetowa. Z pomocą chłopaka sprzedającego cos na ulicy, który przespacerował się ze mną dobre dwa kilometry by pomoc znaleźć dostęp do Internetu, dotarłem do biura jakiejś firmy komputerowej. Dodam ze chłopak zostawił swój stragan by mi pomóc. Firma, do której trafiłem nie była kafejka internetową, ale specjalnie dla mnie zrobiono wyjątek i mogłem sprawdzić pocztę. Właściciel firmy i cały personel to dzieciaki w wieku około 19 – 23 lat. Mohammad który jako jedyny w tym towarzystwie znal angielski miał lat 19. Znajomość rozwinęła się, przez te dwie godziny, na tyle że zostałem zaproszony przez chłopaków abyśmy razem spędzili wieczór. Zabrali mnie na spacer do lunaparku i np. kupili lody w lodziarni… Fajnie było 😉 Na koniec Mohammad zadzwonił do rodziców i po krótkiej rozmowie zaprosił mnie na obiad (o 11 w nocy!). Pewnie bym się jakoś wykręcił ale rodzice już zostali powiadomieni i teraz nie wypadało nie skorzystać z zaproszenia. Poznałem jego cala rodzinę między innymi mamę, tatę, dwie siostry, brata, szwagierkę, ich dzieci i… Wspomnę, a w tej historii to istotne, ze jego ojciec ma lat około 50. Mohammad przedstawił mi również chłopca imieniem Miar. Miar ma lat 11. Byłem pewien ze to jego młodszy brat, ale okazało ze to jego wujek!!! Myślałem ze to żart, ale nie… To była prawda. Mohammad, lat 19, ma wujka lat 11, przyrodniego brata swojego ojca lat ok. 50. Sprawca tego zamieszania, czyli dziadek, lat 87, leżał na ziemi podłączony do kroplówki (bez komentarza!). Pozdrawiam Jacek.
P.S. Rozwiążmy następujące równanie i wyciągnijmy wnioski. 87 – 11 = 76 Wniosek: I jeszcze mógł…. Budujące.
26.06.2003r. – Taksówki w Iranie
Taksówka to niby zwykły środek lokomocji. Zatrzymujesz, wsiadasz, mówisz gdzie chcesz jechać. Taksówka zawozi cię gdzie sobie życzysz, ty płacisz i po sprawie. To, co zawsze mnie nurtuje, gdy wsiadam do taksówki w obcym mieście to pytanie czy przepłacę. Zabrze to mój teren i wiem, czego się spodziewać się gdy nadchodzi chwila zapłaty. W innych miastach w Polsce nie jest już tak prosto, ale przynajmniej wiem o jakie, mniej więcej, pieniądze muszę się wykłócać jeśli czuję się naciągany. Gdy człowiek ląduje gdzieś w Istambule, Teheranie, Delhi czy Limie, to przeważnie, wie jedynie gdzie chce jechać. Nerwowo ściska kartkę z adresem hotelu, który wypisał z przewodnika. Na cenach za przejazd, wymienianych w nim, nie można polegać – zwykle są nieaktualne. Po przylocie z Moskwy, jedną noc spędziłem w hotelu. Nim zdecydowałem się w nim zostać sprawdziłem dwa inne. Taksówka z lotniska kosztowała, w sumie, 60 tys. Riali, czyli 30zl. Po dwóch Tygodniach pobytu w Iranie, za przejazd trasa o podobnej długości płace ok 6 tys. Riali, czyli 3zł. W obu przypadkach ceny są „uczciwe”. Jak to możliwe? To dlatego że, z lotniska jechałem „darbas” a teraz jeżdżę „hati”. „Darbas” to taksówka „na wyłączność”. Pojedzie tam gdzie sobie zażyczysz. Tak jak w Polsce, różnica w tym ze tu nie ma taksometrów i lepiej umówić się na cenę przed kursem. „Hati” jest czymś w Polsce niespotykanym. Skrzyżowaniem autobusu z taksówką. Taksówki „hati” kursują po określonej trasie, między istotnymi punktami miasta, tak jak autobusy. Pasażerowie wsiadają, dosiadają się, wysiadają w rożnych miejscach trasy. Takie przemierzanie miasta jest najtańsze, kosztuje od 500 do 3000 Riali. Złapać taką taksówkę można w dowolnym miejscu, ale w skrajnych punktach trasy trzeba wiedzieć gdzie ich szukać. Jednak najważniejsze to wiedzieć, jakimi trasami jeżdżą „hati”. Aby taksówka wystartowała musi mieć przynajmniej dwóch pasażerów, najlepiej gdy jest ich komplet to znaczy pięciu pasażerów i kierowca! Tak właśnie! To że na przednim, prawym siedzeniu siedzi dwóch pasażerów jest w Iranie sytuacją jak najbardziej normalną. W końcu „business is business”. Ma być tanio a nie wygodnie. Przy współpracy kierowcy i „przednich” pasażerów przy zmianie biegów, można naprawdę daleko zajechać. Wiąże się to oczywiście z kilkoma przesiadkami ale przy ogromnych korkach na irańskich ulicach, bywa szybsze niż podroż taksówką „darbas”. A to dlatego że, gdy ta stoi na czerwonym świetle w kolejce do skrzyżowania, my już wysiedliśmy i pieszo zmierzamy do wylotu ulicy poprzecznej – tam zwykle czekają „hati”. Aby dosiąść się na trasie wystarczy ostentacyjnie stać przy jezdni lub na jezdni a kierowca, jeśli tylko ma wolne miejsce, zwalnia i podjeżdża bliżej. Wtedy należy krzyknąć gdzie chce się jechać i jeśli odpowiada to kierowcy to zatrzyma się i możemy wsiadać. Gdy jeżdżę „hati” mam pewność że nie przepłacę, ponieważ sam fakt że ja, „zagraniczniak”, wiem jak to działa i co krzyczeć, powoduje, że kierowca zapewne myśli że ja wiem już wszystko łącznie z tym ile mam zapłacić. Nawet gdy tego nie wiem daję banknot o dużym nominale i ostentacyjnym spokojem czekam na wydanie reszty. Szkoda ze tego wszystkiego nie wiedziałem dwa lata temu, gdy byłem tu po raz pierwszy.
W ostatnia sobotę, dotarłem do miejscowości Ramsar na wybrzeżu Morza Kaspijskiego. Niektórzy twierdza ze to jezioro, inni ze morze. Jak dla mnie – Morze Kaspijskie – brzmi dumniej. Woda aż po horyzont, niech wiec będzie morze ale to morze jest bardzo smutne. Niewielu tu ludzi na brzegu a w wodzie ani jednej osoby. Z tego co wiem to tu są plaże na których można się kąpać. Wydzielone, ogrodzone, osobne dla kobiet, osobne dla mężczyzn. Intrygowało mnie, w jakich strojach kapią się kobiety. Czy w czadorach…? Z tego, co powiedziała mi Samin, stroje kąpielowe kobiet są takie jak wszędzie. Widziałem je nawet na bazarze. Rzeczywiście takie same, chociaż bikini nie dostrzegłem. Klimat w tym regionie jest bardzo podobny do naszego polskiego. Stoki gór Albroz porośnięte są lasami. Upały bardziej mi dokuczają, bo wilgotność powietrza jest bez porwania wyższa niż w głębi kraju. Przewodnik LP bardzo polecał wycieczkę do wioski Masule w górach. Tym razem, w przeciwieństwie do Laguny Anzali, nie zawiodłem się. Wioska jest bardzo urokliwa, ale dopiero od „drugiego wejrzenia”. Pierwsze wrażenie nie było zbyt korzystne bo turystów tu sporo. Wioska znana jest w całym Kraju. Ciemno żółte, gliniane domki, rozciągają się na zboczach okolicznych gór. Dopiero gdy zagłębiłem się w wąskie uliczki z mnóstwem straganów i herbaciarni poczułem urok tego miejsca. Napić się herbaty siedząc na dachu jakiejś chałupy, Pociągnąć dymka z fajki wodnej… To jest to.
Pozdrawiam Jacek
P.S. (EVERY BODYJUST LISTEN: IT IS JUST BARDZO GORONDSO IN IRAN AND NOT THING ELSE OK BYE.) Napisała Samin.
Jacek Strojny czerwiec 2003r.