Tekst : Jacek Strojny
Kathmandu
Jestem w Kathmandu po raz trzeci. Poprzednio byłem tu dziewięć lat temu w drodze do Tybetu najważniejszy był ten pierwszy raz. To już 22 lata mijają od dnia gdy rozklekotanym autobusem „nepali size” (czyli …siedzisz a kolana pod brodą) dotarłem do tego magicznego dla mnie miejsca. Magicznego bo znanego jedynie z prasowych wiadomości o polskich himalaistach którzy to rozpoczynali wędrówki na Dach Świata. W tamtych czasach Kathmandu jawiło mi się jak … nie z tej ziemi. Odległe, orientalne, tajemnicze…
Pierwsza wizyta umocniła mnie w tym przekonaniu, pewnie dlatego że, Kathmandu było częścią mojej ówczesnej, wymarzonej, wyczekanej podróży. Lata lecą a ja wciąż jestem zafascynowany tym miastem i ludźmi wokół. Gdybym napisał że, to piękne miasto – skłamałbym. Małe niskie i zaniedbane domy wokół, wszędzie brud i pełno kurzu. Dziurawe drogi, rozwalone chodniki… Gdy przechodzisz przez wiszący most na rzece Bishnumati to masz wrażenie że, nos za chwilę Ci odpadnie…
Kathmandu doznało wielkich zniszczeń w 2015 . roku na skutek potężnego trzęsienia ziemi w wyniku którego zginęło 23.5 tys. ludzi. Ale nie wszystko można wytłumaczyć trzęsieniem ziemi. Nepal to biedny kraj i Kathmandu po prostu odzwierciedla stan kraju.
Skąd więc cała ta moja fascynacja miastem? Można by powiedzieć że, piękno i urok jest w Kathamndu jeśli odwiedzi się „starówki” czyli rejon Durbar Sq, Pathan, Baghtapur ale to nie do końca wyjaśnia sprawę. Wydaje mi się że, istota uroku i magii Kathamndu leży w ludziach i ich codziennym życiu. Hałas i zgiełk… samochody, motocykle i riksze pędzą przez miasto z warkotem silników i wszechobecnymi klaksonami ale… z ludzi emanuje spokój. Zdają się nie podążać za tym chaosem wokół. Jest w nich jakaś wewnętrzna szlachetność. Magii i uroku dodaje tradycyjny ubiór Kathamandyjczyków. Choć nie wszyscy noszą tradycyjne stroje lub chociaż ich elementy jak tradycyjne nepalskie nakrycia głowy zwane Dhaka Topi są wszechobecne i wpływają na postrzeganie miasta przez takich jak ja, przybyszy z daleka.
Magii dodaje religia. Wędrując przez miasto , na każdym kroku spotykam hinduistycze świątynki, kapliczki… Ludzie noszą na czole czerwony znak ochronny zwany Tilaka, dymią kadzidełka wystawione na ołtarzach…. No i jeszcze… Namaste czyli tradycyjne pozdrowienie wymawiane często wraz z gestem złożonych jak do modlitwy, dłoni.
Wiele małych rzeczy składa się na urok i moją fascynację Kathmandu. Oby ten trzeci raz nie był ostatni.
Przylecieliśmy do Kathmandu rano ale nim dotarliśmy do hotelu i ogarnęli po podróży, zbliżało się już prawie południe. Do załatwienie było kilka spraw… Załatwić trochę formalności… Ostatnie zakupy brakującego wyposażenia…. No i trochę zwiedzania.
Najpierw Stupa Swayambhunath, prawdopodobnie Najważniejsze miejsce dla wyznawców buddyzmu w Nepalu. Na szczycie Wzgórza górującego nad doliną Katmandu znajduje się kompleks religijny na który składa się stupa oraz świątynie i kaplice a także tybetański klasztor i biblioteka. Pdania mówią iż, stupa wyloniła się z wód pierwotnego jezioraz zalweającego Dolinę Kathmandu 2000 lat temu. Jest najstarszym tego rodzaju obiektem w Nepalu. Stupa to monument nawiazujący w swym kształcie do medytującego buddy. „Wszechwidzące oczy Buddy” namalowane są na stupie. Aby dotrzeć do Stupy Swayambhunath trzeba wejść po wielu schodach prowadzących na szczyt wzniesienia. Po drodze uwagę przykuwają sprzedawcy pamiątek i… małpy. Wśród zagranicznych turystów Stupa Swayambhunath nazywana jest „Małpią Świątynią”. Moją uwagę przykuła małpa popijająca Sprita z dużej, litrowe butelki. Poszlo jej całkiem gładko.
Odwiedziliśmy też Durbar Squere z pałacem Królewskim i budowlami tradycyjnej architektury nepalskiej. Niestety, zarówno Pałac Królewski jak i wiele budowli wpisanych na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO bardzo poważnie ucierpiało w czasie trzęsienia ziemi w 2015r.
Udał nam się zobaczyć Kumari Devi – małą dziewczynkę uznawaną za żyjącą boginię, zamieszkującą pałac Kumari Bahal.
Kumari jest wybrana spośród szczególnej kasty Newari. Zwyczajowo ma od czterech lat do momentu dojrzewania i musi spełniać 32 surowe wymagania fizyczne, począwszy od koloru oczu i kształtu zębów, a skończywszy na głosie. Oczywiście jej horoskop musi być odpowiedni. Obecna Kumari, trzyletnia Trishna Shakya, przyjęła rolę we wrześniu 2017 r. Po znalezieniu odpowiednich kandydatek zbiera się je w zaciemnionym pokoju, w którym pojawiają się przerażające dźwięki, podczas gdy mężczyźni tańczą w przerażających maskach i wystawia się 108 makabrycznych głów bawołów. Uważa się, że te wydarzenia nie przerażą wcielenia Durgi, więc młoda dziewczyna, która pozostaje spokojna i zebrana podczas tej próby, jest uważana za nową Kumari. W procesie podobnym do wyboru Dalajlamy, Kumari w teście końcowym wybiera elementy odzieży i dekoracji noszone przez jej poprzednika. Wybrana jako Kumari Devi, młoda dziewczyna przenosi się z rodziną do Kumari Bahal i każdego roku wykonuje tylko pół tuzina ceremonialnych wypraw w świat zewnętrzny, głównie podczas wrześniowego festiwalu Indra Jatra, kiedy podróżuje po mieście na ogromnym rydwanie świątynnym. Rządy Kumari kończą się wraz z pierwszym okresem lub poważną przypadkową utratą krwi. Po osiągnięciu pierwszego znaku dojrzewania powraca do statusu zwykłego śmiertelnika, a poszukiwania Kumari muszą rozpocząć się od nowega. Po przejściu na emeryturę stary Kumari otrzymuje okazały posag, ale dostosowanie do normalnego życia może być trudne. Mówi się, że małżeństwo z byłą Kumari jest pechowe, być może dlatego, że wzięcie sobie byłej bogini może być zbyt dużym wysiłkiem! [za Lonely Planet]
Tyle o Kathmandu. Potem Pokhara i… zobaczymy jak daleko zajdę.
Treking
Trekking tylko dla orłów?
Trekking w Himalajach? Mógłby ktoś pomyśleć…”Tylko dla orłów”! Nic bardziej mylnego. Zwykli śmiertelnicy też się mogą na to porwać chociaż, nie każdy da radę. Dlaczego? Himalaje to nie tylko najwyższe szczyty świata, wiecznie zasypane śniegiem. To również góry i doliny pełne zieleni, lasów, pól uprawnych i wiosek zamieszkanych przez Nepalczyków żyjących z roli i … z turystyki. Rejon Pokhary to znakomite miejsce na trekking na wysokościach 1000 – 4000 m.n.p.m. na który można się porwać nawet jeśli nie ma się profesjonalnego przygotowania do wysokogórskich wędrówek. Ma się rozumieć że, wcześniejszy trening i doświadczenie w chodzeniu po niższych górach bardzo się przydadzą. Niemniej, bez przygotowania też niejeden spróbował z powodzeniem wędrówki w niższych partiach Himalajów. Gwarancji sukcesu nie ma. Kilka lub nawet kilkanaście godzin dziennie wędrówki himalajskimi szlakami niejednego doprowadziło do szpitala na skutek urazów, wypadków lub choroby wysokościowej. Ale warto próbować. Widoki ośnieżonych, himalajskich szczytów są niezapomniane. Zdjęcia nie oddają tego co zobaczymy na własne oczy. Majestat, wielkość, piękno Himalajów jest trudy do oddania w słowach. Żadna wirtualna wizyta na szczycie, siedząc przed ekranem monitora czy telewizora, nie da tego co da dotarcie do celu w realu, nawet jeśli ten cel znajduje się „tylko” 3000-4000 m wysokości. Wizyta w Nepalu bez trekkingu jest jak wesele bez panny młodej.
Wiele jest blogów , relacji opisujących przygotowania i formalności związanych z himalajskim trekkingiem, nie jest trudno przygotować się do takiej wyprawy. „Schody” – w przenośni i dosłownie – zaczynają się gdy już zaczniesz iść.
Pierwszy dzień
O siódmej rano opuszczaliśmy Hotel Koruna w Pokharze. W plecakach i trekkingowej torbie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. To co zbędne wylądowało w worku który zostawialiśmy w hotelu. Mieliśmy do niego wrócić po trekkingu. Przy wykwaterowaniu recepcjonista spytał mnie uprzejmie, czy mamy jakieś życzenia co do usytuowania pokoju który dostaniemy gdy wrócimy po trekkingu. Pamiętając że, po tym jak dotarliśmy wczoraj do hotelu, Ola krążyła po korytarzach i weszła nawet na dach w poszukiwaniu widoku na Annapurnę, wysłałem ja do recepcji by wybrała pokój na powrót.. Masyw Annapurny na który składają się…. Annapurna I, Annapurna II, Annapurna III, Annapurna IV oraz Annapurna Południe otacza Pokharę od północy. Przy dobrej widoczności, widok jest przepiękny. Ola była bardzo konkretna jeśli chodzi o wybór pokoju.
- Piąte piętro z widokiem na Annapurnę – usłyszałem jak zdecydowanym głosem zwraca się do recepcjonisty.
- Przykro mi – odparł recepcjonista – Ale hotel ma tylko cztery piętra – dodał.
Soraj – nasz porter i guide był punktualny co okazało się później regułą. Poznaliśmy go jeszcze przedwczoraj w Kathmandu. Na pierwszy rzut oka trudno było uwierzyć że, taki młody drobny chłopak może nosić 25kg przez nawet dwa tygodnie. Trekkingowa torba którą oddawaliśmy jemu nie ważyła tyle… Moooże około 15 kg. Nasze plecaki mogły ważyć dzięki temu między 5-7 kg. Wyjazd do Nepalu i pomysł trekkingu były spontaniczne. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej do głowy mi nie przyszło że, teraz będę stać u stóp Himalajów. Z kondycją byłem na bakier. Nie trenowałem ostatnio, nie czułem się przygotowany do wysiłku który nas czekał. Ola w tej sytuacji była na drugim biegunie. Od kilku lat biega, ćwiczy codziennie. Zaliczała maratony i nie tylko. Niedawno ukończła „Bieg Rzeźnika” 84 km w górach a teraz szykuje się do…. Ja niby też mam się czym pochwalić bo zaliczyłem „Harpagana” czyli ekstremalny bieg na orientację – 100km/24h ale..to było 15 lat temu. Dlatego z mojej pespektywy, pomysł aby wynająć portera wydawał się bardzo dobrym pomysłem.
Po dwugodzinnej jeździe taksówką znaleźliśmy się w Nayapul. Tu zaczynał się nasz trekking. Ruszyliśmy przez wieś, idąc pomiędzy domami i sklepami z turystycznym wyposażeniem. Jest słoneczny poranek. Wioska tętni porannym życiem…. Ktoś myje zęby… Ktoś rąbie drewno… Matka ubiera córkę w mundurek szkolny… Mijamy dzieci idące do szkoły….Staruszka doi kozę … Przystaję aby sfotografować małe, białe kózki za płotem….
Pierwszy postój mamy przy punkcie kontrolny. Trekking musi wymaga oficjalnego pozwolenia i stosownej opłaty. Coruc okazuje nasze „permity” i możemy iść dalej. Droga niezbyt stromo pnie się w górę. Czasami mijają nas samochody czy motocykle. Mijamy ludzi… Starą kobietę niosącą tobół trawy… Mijamy wędrowców takich jak my, wracających z trekkingu. Droga staje się ścieżką a gdy przechodzimy przez wioski staje się …chodnikiem. Gdy idziemy przez wioski, ścieżka wyłożona jest kamiennymi płytami. Zaczęły się też schody. Dosłownie i w przenośni. Ścieżka jest coraz bardziej stroma stąd coraz więcej odcinków z kamiennymi schodami po których trudniej się idzie niż po gruntowej ścieżce. Im stopnie wyższe tym trudniej się chodzi bo więcej kosztuje to wysiłku. Lata temu już miałem już okazję zakosztować trekkingu w Himalajach i pamiętam dobre rady jednego z nepalskich tragarzy który „uczył manie chodzić”. Trzeba iść powoli, nie śpieszyć się, ostrożnie stawiać małe kroki. Jeśli podnosić nogę to jak najniżej tak by cały ciężar ciała obciążał ją jak najkrócej. Piękne widoki wokół nas ale spora część wędrówki to patrzenie pod nogi. Szczególnie na stromych podejściach, tak gdzie kamienne schody są nierówne, trzeba iść ostrożnie…. Ostrożnie stawiać stopy tam gdzie bezpiecznie i wygodnie. Ale w końcu dociera się do miejsca gdzie już można podnieść wzrok i …zachwycić się tym co wokół nas. Nagie , ośnieżone szczyty najwyższych partii Himalajów nie zawsze są w zasięgu wzroku ale gdy są… zwalają z nóg. Człowiek czuje się taki mały i taki… pokorny spoglądając w górę.
Idziemy z małymi postojami które wyznacza Coruc. Czasami zatrzymujemy się na dłużej aby wypić herbatę. Jesteśmy pomiędzy 1000 a 2000 m.n.p.m. i mijamy wiele wsi gdzie można odpocząć, zanocować , kupić cos do zjedzenia czy picia.
Idziemy cały czas pod górę. Nayapul z którego wyszliśmy o 9-tej rano znajduje się na wysokości 1045 m.n.p.m. Około 14-tej zbliżamy się do Ulleri gdzie mamy zanocować i wtedy zaczyna padać. Jesteśmy na to przygotowani. My w pelerynach i pod parasolami a Coruc… w wielkim worku foliowym, idziemy dalej. Idzie mi się coraz trudniej. Niby wiem ze już niedaleko. Jeszcze kilkanaście minut i będę u celu ale jest trudniej przez deszcz. Aby wykrzesać z siebie dodatkowe moce zaczynam…. Śpiewać. Nie wiem sad mi się to wzięło. Jeszcze większe zdziwienie budzi repertuar który przychodzi mi do głowy. Najpierw „Rota”… „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród„… Później już bardziej adekwatnie do sytuacji, przewijał się wątek „chodzenia” : „Iść ciągle iść… W stronę słońca…” albo… „Do zakochania jeden krok…jeden jedyny krok. Nic więcej…” Przy „Czterech pancernych..” dotarłem do celu. „Prastuti Guesthouse” tu nocujemy.
Za nami 5.5 godziny marszu i 1000 metrów różnicy wysokości.
Poon Hill
Trzeciego dnia dotarliśmy do Ghorepani – 2880 m.n.p.m tak naprawdę celem było Poon Hill 3200 m.n.p.m. – punkt widokowy znajdujący się na szczycie góry. Bardzo wcześnie, jeszcze nocą wyszliśmy na szlak aby znaleźć się na szczycie gdy słońce będzie wchodzić. O ile pierwsze dwa dni zniosłem całkiem dobrze to nocne wejście było ciężkie. Traciłem oddech i musiałem często przystawać ale w końcu i to na czas, dotarłem na Poon Hill. Bardzo wielu turystów wokół bo Poon Hill to niezwykle popularny trekking aby zobaczyć wschód słońca i panoramę masywów Annapurny Południe 7219 m n.p.m. Annapurny 8091 m n.p.m Machapuchare 6993 m n.p.m i Dhaulagiri 8167 m n.p.m. Około 5:30 promienie słońca zaczęły najpierw oświetlać góry masywu Dhaulagiri, świecąc jakby „z za pleców” Machapuchare i Annapurny. Dhaulagiri, co w sanskrycie oznacza „Biała Góra”, zdawał się być co raz większy gdy promienie słońca oświetlały go coraz wyraźniej. Gdy poranna poświata spowija górskie szczyty, trudno odróżnić „gdzie góry a gdzie chmury”. Promienie słońca, niczym malarz cienkim pędzlem, podkreślały krawędzie stromych zboczy Dhaulagiri. Słoneczna tarcza nie była jeszcze widoczna ale czuło się że, słońce rośnie. Krawędzie Machapuchare zdawały się płonąć gdy śnieżny pył, zwiewny ze zboczy, mienił się w promieniach słońca. Słońca było coraz więcej aż w końcu zdało się słyszeć szmer westchnienia wśród zgromadzonych, gdy tarcza słoneczna wychyliła się zza Machapuchare.
Piękny ptak
Jacek i Ola wędrują górskimi ścieżkami… Mijają po drodze nepalskie wioski…. Zbocza gór porośnięte lasami… Drzewa… krzewy zarośla ale też pola uprawne na tarasach….
Lasy i pola żyją. Przede wszystkim, słychać że żyją. Wędrowcom nieustannie towarzyszy śpiew ptaków. Ptaki słychać ale…. nie widać.
- Jacek do Oli: Wiesz, mam w pracy, koleżankę. Ma na imię Karolina. Bardzo lubi ptaki. Właściwie to pasjonuje się ptakami. Nie tylko je rozpoznaje ale na przykład wyjeżdża obserwować ptaki… liczyć je… Bardzo ją lubię i bardzo bym chciał tu w Nepalu sfotografować dla niej jakiegoś pięknego ptaka.
Olu, jeśli zobaczysz jakiegoś pięknego ptaka to zaraz mi powiedz to zrobię zdjęcie. - Ola na to: Widziałam fajną kurę.
- Jacek do Oli, z wyraźną nutą irytacji w głosie: Kura się nie nadaje.
Ola i Jacek mijają kolejną wioskę….
- Ola do Jacka: Widziałeś tamtą kurę?
- Jacek, wyraźnie poirytowany: Mówiłem Ci że, kura je nie nadaje!
- Ola podekscytowana: Ale ta kura była wyjątkowa!
Dwie godziny później..
- Ola: O popatrz jakie wyjątkowe kury!
- Jacek: To nie są wyjątkowe kury! To są zwykłe kury.
- Ola: Ale czy to nie są koguty??
- Jacek po chwili, z lekkim zażenowaniem w głosie: Tak, to są koguty.
Wędrówka trwa…. Mija czas… Kolejny postój w wiosce na szlaku…. Jacek grzebie w swoim plecaku , odwrócony plecami do Oli która siedzi przy stoliku i popija herbatę cytrynowo – imbirową.
- Ola do Jacka podniesionym głosem: Popatrz jaki piękny ptak!
Jacek porzuca plecak… chwyta za aparat fotograficzny i odwraca gotowy do zrobienia zdjęcia a tu przed nim….kura.
Ola śmieje się z Jacka.
W drodze do MBC
Kolejne dni…kolejne podejścia i zejścia…. Poon Hill leży na wysokości 3200 m n.p.m. Wydawać by się mogło że, do Annapurna Base Camp leżącego 4130 m n.p.m. jest już blisko. Niestety, to błędne założenie. Przez kolejne dni schodziliśmy raczej w dół, przez Tadapani, Gurjung, Chhomrong. Do wiszącego mostu nad rzeką Chhomrong Khola zeszliśmy na około 1880 m n.p.m. a później trzeba było dalej mozolnie odbudowywać wysokość – Sinuwa 2340 m n.p.m. , Dovan 2503 m n.p.m. , Himalaya 2847 m n.p.m. , Deurali 3132 m n.p.m. i w końcu Machapuchare Base Camp czyli MBC na wysokości 3700 m n.p.m.
Dzień zaczynaliśmy wcześnie. Śniadanie o 6:00-6:30 i wyjście około 7:00-7:30 i kilka godzin marszu aby zdążyć przed południowym deszczem. Maj to końcówka wiosennego sezonu trekkingowego. Co raz częściej pada na szczęście pada dość regularnie. Do około 13:00 można iść w słońcu. Później to już deszczowa loteria. Tylko dwa razy zmokliśmy, pierwszego dnia i dochodząc do MBC. Później, dzięki wczesnemu wstawaniu, udawało się dotrzeć na kolejny nocleg nim się rozpadało.
Szlaki którymi wędrowaliśmy, służą nie tylko turystom. Ścieżki w niżej położonych partiach Himalajów to po prostu którymi Nepalczycy przemieszczają się z wioski do wioski, nosząc towary i zaopatrzenie. Do Sinuwa można spotkać ośle i mule karawany z towarami. Później zaczyna się obszar religijnie chroniony i zwierząt już powyżej Sinuwa nie uświadczysz. Nawet ciężkie 40-50 kg drewniane belki o długości 4-5 m nosili tragarze.
Osioł czy muł to zwierzę bardzo wytrzymałe i silne, zdolne nosić ciężkie towary. Są wiec bardzo pożyteczne ale dla wędrujących himalajskimi szlakami…mogą być niebezpieczne. To dlatego że, osioł nie przejmuje się za bardzo tym co mu stoi na drodze. Jeśli turysta nieopatrznie stanie na ścieżce od strony skarpy opadającej, osioł nie ominie wędrowca ale tylko na tyle by się z nim nie zderzyć, jednak niesiony przez osła bagaż – np.. butle z gazem czy inne worki niesione przez zwierzaka walną jak taran w nieostrożnego turystę a on spadnie w przepaść. Taka historia zdarzyła się na moich oczach , na szczęście bez nieszczęśliwego zakończenia.
Wioski po drodze oferowały możliwość noclegu w bardzo prostych warunkach. Mały ciasny pokój z łóżkami, czasami z łazienką prywatna ale tylko w niższych partiach trasy. Wyżej, już tylko wspólna łazienka w której nie zawsze można było liczyć na ciepłą wodę pod prysznicem. Czasami trzeba się było zadowolić kubłem podgrzanej wody.
Dzień układał się według prostego schematu… Pobudka, toaleta, śniadanie, marsz, toaleta, pranie, lunch, drzemka, jakieś.. zajęcia towarzyskie w jadalni z poznanymi ludźmi, kolacja i spać. I tak dzień po dniu…
Odcinek pomiędzy Dovan a MBC zapowiadał się jako trudny. Do przejścia 8.5 km i 1200 m różnicy wysokości. Czy to dużo? Wśród zajęć jakimi się param jest też praca jako przewodnik w Zabytkowej Kopalni Węgla Kamiennego „Guido”. Zwiedza się miedzy innymi Poziom 320 czyli trzeba zjechać „szolą” – prawdziwą górnicza windą, 320 metrów pod ziemię. Zjazd z prędkością 4 m/s zajmuje to mniej więcej minutę. Wiele razy zastanawiałem się , ile czasu zajęłoby mi wyjście z poziomu 320 na powierzchnię drabinami. Między Dovan a MBC wspiąłem się „3 szyby Guido” i zajęło mi to 6 godzin. Ostatnią godzinę w ulewnym deszczu i pod padającym gradem. Było coraz zimniej. W MBC mokre bo przepocone a później wyprane t-shirty już nie wysychały. Chłód był przenikliwy i kąpiel w temperaturze kilku stopni była wyzwaniem. Wysoka wilgotność powietrza zwłaszcza po ostatniej ulewie powodowała że, łóżko z kołdrą i śpiworem było najprzyjemniejszym miejscem do spędzania wolnego czasu. Zresztą, tego dnia trzeba było wcześnie pójść spać bo wyjście do Annapurna Base Camp zaplanowane było na 4 rano.
Annapurna Base Camp. Za Agnieszkę…
Jest ciemno. Przyświecamy sobie latarkami. Z każdą chwila będzie jaśniej ale teraz trzeba latarki aby widzieć co się ma pod nogami i nie przekreślić wysiłku ostatnich dni, skręcając czy łamiąc nogę. Z MBC wychodzi kilkanaście osób. Jedni wcześniej – około 3:30 a inni jak my, później o 4:00. Nie liczymy na oszałamiający wschód słońca. Po prostu, ten dzień będzie bardzo długi. Wiele do przejścia… wiele wysiłku…. Wiele potu…
Znowu idzie mi się ciężko. Może nie tak ciężko jak w czasie podejścia do Poon Hill ale wiele muszę przystawać aby złapać oddech. Podejście do ABC zajmuje półtorej godziny. Dobry wynik ale Ola była tam na pewno dwadzieścia minut wcześniej. Jest już jasno gdy dochodzę do ustrojonej kolorowymi flagami bramy z napisem Annapurna Base Camp 4130 m n.p.m.
Euforii może nie było ale radość tak! Czułem się szczęśliwy że udało się dokonać czegoś czego nie dałem rady zrobić 22 lata temu.
Annapurna Base Camp to baza wypraw, atakujących Annapurnę I przez trzykilometrową, południową ścianę. Tą drogą zdobyto Annapurnę po raz pierwszy w 1970 r. ABC leży w sercu Sanktuarium Annapurny – owalnego płaskowyżu znajdującego się na wysokości ponad 4000 metrów i otoczonego jest pierścieniem gór, pasmem kilku szczytów Annapurny, z których większość ma ponad 7000 metrów wysokości. Co można powiedzieć o ABC? Spytałem o to Olę. Gdy spytałem Olę o ABC powiedziała:
„Sanktuarium Annapurny to niezwykle miejsce. Otaczające nas szczyty zdają się być na wyciągnięcie ręki, nie dalej niż Rysy od Morskiego Oka, a przecież żeby dostać się na szczyt trzeba pokonać 3-4 kilometry w pionie, nierzadko tocząc walkę o życie. Tylko niewielka grupa osób na świecie ma takie możliwości żeby je zdobyć”
Ludzie przychodzą do ABC w pogoni za marzeniami… Za marzeniami o zdobywaniu szczytów… marzeniami o niezwykłych podróżach ….. Przychodzą tu by spełnić marzenia. Chociaż trekkingi pod Annapurnę są trudne, większości się udaje. Jednak nie wszystkim… Jesienią 2014 roku, na skutek niezwykłego i niespodziewanego załamania pogody w rejonie Annapurny oraz związanych z tym opadami śniegu, zginęły 43 osoby w tym… Agnieszka.
Nadszedł czas by zacząć schodzić do MBC ale jeszcze coś zostało do zrobienia. Znalazłem samotną skalę nieopodal bramy do ABC. Kilka kamieni na skale przysypanych śniegiem… Na nich ustawiłem świeczkę. Płomyk ledwo dostrzegalny na śnieżnym tle… Modlitwa popłynęła z wiatrem.. Załopotała na kolorowych flagach na bramie… Odbiła się od ośnieżonych zboczy… Zatańczyła na szczytach i pomknęła do Nieba….
Za Agnieszkę…. Za marzenia…
Jacek Strojny